niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział X






R o z d z i a ł  X


Sobota, 6 października 2012r.


Obudziłem się rano w pełnej świadomości czynów popełnionych wczorajszego dnia. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy był blondyn siedzący na krawędzi łóżka, zasłaniający oczy dłońmi i cicho wzdychający. Wiedziałem o co chodziło. Zbyt dobrze. I pomimo delikatnego ukłucia w sercu i wczorajszych postanowień nie mogłem mu tego zrobić. Był zbyt uległy i zbyt dobrze wiedziałem, że pomimo tego zrobiłby to dla mnie, bo jak sam twierdził jestem Jego pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nie zasługiwał na TO, kochał ją, a ja? Kochałem go jedynie jak przyjaciela i wątpiłem aby mogło się to w jakikolwiek sposób zmienić.

Delikatnie dotknąłem Jego ramienia na co podskoczył przestraszony. Spojrzał na mnie zmartwiony jednocześnie posyłając mi słaby uśmiech. Przysunął się chcąc  podarować mi  kolejny fałszywy pocałunek. Odepchnąłem go lekko, co zostało przez Niego odebrane zdezorientowanym spojrzeniem. Z uśmiechem pokręciłem głową i poklepałem go przyjacielsko po plecach. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem:

 - Li, przyjaźnimy się, kocham Cię i właśnie dlatego nie będę Cię do niczego zmuszać. Ja sam nic poza czystą braterską miłością nic do Ciebie nie czuję. Wczoraj… - zatrzymałem się na chwilę zerkając na Jego twarz, która stawała się coraz bardziej promienna. Odkaszlnąłem – no więc, wczoraj wiesz, zmusiła mnie do tego sytuacja i cholernie Cię za to przepraszam, wiem, że naprawdę zależy Ci na Danielle i ogólnie nie powinno się to nigdy wydarzyć – powiedziałem zdecydowanie. Zignorowałem delikatne mrowienie w lewej części klatki piersiowej. Payne uszczęśliwiony rzucił mi się na szyję, przyciskając mnie mocno do siebie.

 - Ja, Jezu tak się bałem, że będę musiał między wami wybierać – szepnął mi wprost do ucha. Zaśmiałem się cicho odsuwając go ode mnie na bezpieczną odległość. Spojrzałem w Jego oczy, teraz rozpromienione i delikatne muskane przez wschodzące słońce. Uśmiechnąłem się po czym wstałem rozprostowując kości. Szybko założyłem wczorajsze, lekko pogniecione ciuchy i rzuciłem ostatnie spojrzenie Li, który patrzył na mnie nieco zdezorientowany.

 - No co się tak gapisz? – zaśmiałem się cicho – Wbrew pozorom ja tez posiadam dom i nie mogę u Ciebie spędzić całego weekendu – rzuciłem na odchodne, machając mu na pożegnanie. Ten jedynie odpowiedział słowami „Widzimy się w niedzielę!” i jak sądzę po odgłosach skrzypiącego materaca znów rzucił się na miękkie łóżko. 




 *~~*~*~~*




Szybko pakowałem najpotrzebniejsze mi rzeczy, aby zdążyć na pociąg, który miał dotrzeć na stację za równe 33 minuty. Portfel, picie, jedzenie, zeszyt, długopis i co najważniejsze gitara. Zarzuciłem na siebie grubą granatową bluzę, wiedząc że nie wrócę najwcześniej. Rzucając ostatnie spojrzenie na lekki nieporządek w pokoju, wyszedłem delikatnie zatrzaskując drzwi. Skierowałem swoje kroki w stronę drzwi wyjściowych uprzednio natrafiając na przestraszony wzrok Malika.

 - Wyjeżdżasz? – wychrypiał cicho. Brzmiał strasznie, jakby cała wczorajszą noc spędził na koncercie ulubionego zespołu i darł się niemiłosiernie, wykrzykując razem z ludźmi wokół Niego kolejne słowa i zwrotki piosenek. Byłem jednak świadomy tego, że cały ten czas spędził w pokoju, nie wychylając się chociażby na chwilę, ze swojego małego królestwa.

 - Wrócę późno – odrzekłem obojętnie, wymijając go obszernie na drewnianych schodach.

Zarzucając wygodniej plecak i futerał z gitarą, wyszedłem maszerując energicznie w stronę stacji.



*~~*~*~~*


 
 Trzy i pół godziny później wyszedłem z zaduszonego pociągu, rozciągając się i uśmiechając delikatnie na widok rodzinnego miasteczka. Popołudniowe słońce delikatnie muskało moją blada skórę. Idąc co rusz pozdrawiałem starych, dawno niewidzianych znajomych skinieniem głowy. To naprawdę niezwykłe w praktyce nie widzieć się tak krótko a teoretycznie tęsknić za nimi wszystkimi i samym docelowym miejscem.  Będąc coraz bliżej zwolniłem kroku. W wręcz ślimaczym tempie przebierałem nogami, bo z każdym postawionym krokiem bałem się coraz bardziej. Stanąłem wpatrując się w intensywnie zielony trawnik, na którym niekiedy pojawiały się delikatne niebieskie kwiatuszki jak i niekonieczne ładne chwasty. Podniosłem wzrok na wysokość białego płotu, a następnie niewielkiego żółtego domku przypieczętowanego czerwonym dachem. Jak kremowy torcik z wisienką.  Uśmiechnąłem się pod nosem dostrzegając średniej wielkości, drewnianą huśtawkę w centrum ogrodu. Pamiętałem te chwile kiedy tata nie zbyt mocno popychał dębowe siedzenie, a ja jedynie co potrafiłem wtedy robić, to krzyczeć „wyżej, tato  wyżej!” i śmiać się odchylając głowę w stronę słońca. Naprawdę uwielbiałem takie drobnostki. Niestety, teraz domostwo stało nie tyle co opuszczone, ale czekające na mnie, prawowitego właściciela.

 Jeszcze tylko dwa miesiące – szepnąłem wzdychając cicho.

Opuściłem głowę szybko kierując swoje kroki w stronę najbliższego sklepu. Kupiłem najpotrzebniejsze rzeczy pozdrawiając tak dobrze znanego mi sprzedawcę i wyszedłem kontynuując swoją wędrówkę. W niedługim czasie dotarłem do bram cmentarza, na którym spoczywali moi rodzice wraz z innymi członkami rodziny

 Prosto, skręt w lewo, prawo, prosto, prawo i jestem.

 Wręcz idealnie pamiętałem tę drogę. Po śmierci rodziców byłem tutaj stałym bywalcem. Myślę, że nikogo to wtedy nie dziwiło, byliśmy zżyci. Co dziwne, lubiłem przesiadywać przy ich grobie, czułem wtedy, że są gdzieś obok, delikatnie przytulając i całując mnie w oba policzki.

Błyskawicznie wyczyściłem zabrudzony nagrobek fioletową szmatką. Włożyłem świeże kwiaty do wazonu stojącego tuż obok ich zdjęcia i zapaliłem znicz odmawiając krótką modlitwę. Z trochę lepszym samopoczuciem usiadłem na ławce intensywnie wpatrując się w fotografie widniejącą zaraz nad datą śmierci. Objęci i uśmiechnięci. Kto by pomyślał, że dokładnie dwadzieścia trzy dni po zrobieniu owego zdjęcia, oboje tak cholernie niespodziewanie odejdą z tego świata.  Śmieszne jak człowiecze życie może się raptownie zakończyć. Westchnąłem po czym znużony wyjąłem gitarę wraz z zeszytem, w którym znajdowały się wszystkie ulubione piosenki rodziców z czasów młodości. To było jak rytuał. Wierzyłem, że unoszą się gdzieś nade mną i z uśmiechem słuchają jak gram ich najukochańsze przeboje. Delikatnie przeciągnąłem dłonią po strunach. Grałem co chwile lekko zachrypniętym głosem nucąc kolejne zwrotki, kolejnych piosenek. Ich piosenek. Nie zwracałem uwagi na pierwsze krople, a następnie ulewę, która toczyła walkę wraz z zachodzącym słońcem tuż nad moją głową. Dopiero parę godzin później zmarznięty i przemoczony do szpiku kości wstałem zgarniając wszystkie moje  rzeczy. Rozprostowałem kości i podszedłem do pomnika. Ukucnąłem koło ich zdjęcie delikatnie przejeżdżając po fotografii koniuszkiem palca.

 - Tęsknie za wami – szepnąłem. Przeżegnałem się i rzuciłem ostatnie spojrzenie na dopalający się żółtawy znicz. Szybko skierowałem swoje kroki do wyjścia, a następnie stacji, na której za dwanaście minut miał pojawić się ostatni dzisiaj pociąg odjeżdżający w stronę mojego tymczasowego domu.





*~~*~*~~*




Wchodząc do przedpokoju szybko pozbyłem się przemoczonej bluzy. Hałasując i obijając się o kolejne meble, starałem się zdjąć granatowe trampki.

 - Niall? Co Ty do cholery robisz? – usłyszałem głos zaraz przede mną. Podniosłem wzrok na Mulata wpatrującego się we mnie z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Odkaszlnąłem czując cholerną suchość w gardle.

 - Nic – wychrypiałem z trudem. Pokręcił głową z niedowierzeniem i mimo moich sprzeciwów szybko pomógł mi rozebrać się z przemoczonych ubrań.

Przemarznięty w samych bokserkach i koszulce stałem drgając z zimna. Kolejne nieprzyjemnie dreszcze przechodziły moje ciało. Chwilę później znajdowałem się pod grubym śnieżnobiałym kocem nadal trzęsąc się z ogarniającego mnie chłodu. Malik jak dziecko poprowadził mnie w stronę łazienki i odkręcił kran nalewając do wanny gorącej wody. Delikatnie ujął moje prawe ramię pocierając je najpierw lekko a potem z każdym kolejnym zetknięciem naszej skóry coraz mocniej. Chuchał ciepłym powietrzem wydobywającym się z Jego ust na przemarznięte dłonie i obojczyki.

 - Jezu, Niall, co Ty znowu chcesz być chory? – Zayn pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
Trochę skołowany dałem się poprowadzić do wypełnionej gorącą cieczą wanny.

 - Jak skończysz to mnie zawołaj, okej? – szepnął zmartwiony. Kiwnąłem potwierdzająco głową. Kiedy wyszedł rozebrałem się do naga i powoli zanurzyłem w cieplutkiej wodzie. To było naprawdę nieziemskie uczucie. Jakby gorące drobinki wręcz paliły moją lodowatą skórę. Interesujące.

Kilkadziesiąt minut później siedziałem na kanapie przed telewizorem opatulony kilkoma kocami z kubkiem herbaty w ręku i jakąś zupą stojącą na stoliczku przede mną. Malik natomiast spoczywał zaraz obok wpatrując się we mnie wszechwiedzącym spojrzeniem każąc mi pić póki gorące. Trzęsącymi dłońmi starałem się utrzymać łyżkę z rosłem i dotrzeć nią do moich ust. Niezbyt skutecznie. Z westchnieniem opuściłem rękę, jednocześnie obserwując jak Zayn nabiera zupy i schładza ją chuchając lekko, następnie skierował łyżkę w moją stronę nakazując mi otworzyć buzię. Niechętnie aczkolwiek wykonałem polecenie.

 - To głupie – burknąłem pod nosem. Malik jedynie zachichotał cicho.

 - Wiesz co jest głupie? – zapytał równocześnie dokarmiając mnie kolejnymi łyżkami zupy – To, że jesteś tak cholernie nieodpowiedzialny, naprawdę Niall. Rozumiem, że mogłeś się zasiedzieć, ale żeby spędzić na deszczu bite trzy i pół godziny? Jesteś nienormalny – stwierdził śmiertelnie poważnie. Chwilę później po salonie rozniósł się nasz cichy śmiech.

 - W sumie trochę tak – stwierdziłem. Kolejne minuty siedzieliśmy w dosyć krępującej ciszy wpatrując się w kolorowy ekran telewizora.

 - Nadal Ci zimno? – zapytał szatyn przerywając niezręczną ciszę.

 - Już mniej  - posłałem w Jego stronę delikatny, wymuszony uśmiech. Kłamałem. Zayn jakby rozszyfrował moje łganie, bo dosłownie parę sekund później znalazł się tuz obok opatulając mnie swoimi ciepłymi kończynami. Posłałem mu wdzięczne spojrzenie, zamykając zmęczone powieki. Zdecydowanie ciężki dzień. Znów czułem się cholernie zagubiony. Z jednej strony naprawdę cieszyłem się z zaistniałej sytuacji, uwielbiałem Jego umięśnione ramiona. Z drugiej jednak byłem na siebie zły. Miałem zapomnieć, odseparować się od Niego, to co robiłem wcale, a wcale mi nie pomagało. Wręcz przeciwnie, czułem, że to nawet nie jest już tylko głupie zauroczenie. A ja naprawdę nie mogłem się zakochać. To nie była odpowiednia osoba i czas. Westchnąłem zerkając na Jego miękkie wargi. Chyba przyuważył moje spojrzenie, bo uśmiechnął się pod nosem, niezauważalnie znajdując się zdecydowanie za blisko mnie. Delikatnie musnął moje usta swoimi. I znów wbrew swoim postanowieniom pogłębiłem pocałunek. Oderwałem się od Niego i z przymkniętymi oczyma ułożyłem wygodnie w zagłębieniu Jego szyi i pomimo mojego wewnętrznego rozdarcia, czułem się świetnie.




*~~*~*~~*




Obudziłem się parę godzin później ciągle w objęciach umięśnionego Mulata, który wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem błąkającym się po Jego wargach.

 - No i  z czego się tak cieszysz – zapytałem zaspany. O dziwo chyba wczorajsze zabiegi pomogły, bo nie czułem się ani odrobinę chory.

 - A wiesz, w sumie to nic, ale wygadujesz bardzo ciekawe rzeczy przez sen, wiesz? – zapytał z szelmowskim uśmiechem. Wytrzeszczyłem na Niego zdezorientowane i przestraszone spojrzenie. Ten jedynie zaśmiał się cicho na co pacnąłem go lekko poduszką.

- Bierz mnie Zayn, taaak, mhmmmm. Mocniej – parodiował mój głos. Boże a jeżeli faktycznie? Widząc mój przerażony wzrok zaśmiał się głośno, prawie spadając z kanapy, na której oboje się znajdowaliśmy.

 - Jezu Niall, gdybyś widział swoją minę – śmiał się dalej. Fuknąłem przybierając twarz zdecydowanie obrażonego mnie. Malik pogładził mnie delikatnie po policzku i skradł mi pojedynczego całusa.

 - Nie obrażaj się młody, to nie było to aczkolwiek połechtało moje serce tak samo a może i bardziej jak te słowa wymyślone przeze mnie – stwierdził cicho uśmiechając się delikatnie w moją stronę. Uwielbiałem ten uśmiech, aż za bardzo.

 - No chyba jęki … - burknąłem cicho.

- To też – zaśmiał się perliście przytulając mnie delikatnie. I szczerze powiedziawszy gdyby teraz miał się skończyć świat, wcale by mi to nie przeszkadzało, bo znajdowałem się w ramionach osoby, którą darzyłem ogromnym uczuciem. Tak cholernie pięknym, a zarazem nierealnym. I w takich chwilach musiałem przyznać przed samym sobą jednocześnie najlepszą jak i najgorszą rzecz w całym moim życiu.


Zakochałem się ……

W Zayn’ie Maliku.





*~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~*





Co do czasu podróży, naprawdę nie chciałam żeby Niall podróżował nie wiadomo ile czasu, dlatego Jego rodzinny dom jest oddalony o 3,5 godziny drogi pociągiem.



Ta dam! Koniec Niam'a :D. Tak, tak, dziękuję za wszelkie komentarze  i wyświetlenia, jestem taaaaaaaka dumna! Rozdział wyszedł nawet długi! Nie sądziłam, że dotrwam do dziesiątki. Naprawdę, jestem szalenie zdziwiona. Ogólnie nie wiem czy jesteście świadomi tego, że to opowiadanie będzie mieć około 14-16 rozdziałów + epilog, więc tak, jesteśmy już w ponad połowie. Oczywiście mam zamiar zacząć kolejne, aczkolwiek na razie nie wiem jaką parę wybrać i o czym ono dokładnie będzie.

Proszę o pozostawienie opinii! 

Trzymajcie się robaczki, do CZWARTKU < tak, czwartku, nie środy >

Pozdrawiam,



 Arbbuz 





10 komentarzy:

  1. No to jestem. :)
    Już nie mogłam się doczekać tego rozdziału! Normalnie tylko włączyłem komputer to od razu zajrzałam na bloga, ale niestety były pustki. :/
    Ale dobra nie o tym. Teraz jest i ja jestem szczęśliwa. :D
    Szczerze mówiąc po poprzednim rozdziale nie wiedziałam co sądzić o Niamie, ale chyba się cieszę, że zostałaś przy Ziallu. :)
    Ogólnie to Zayn zachował się jak kretyn w szkole. Rozumiem, że może się wstydzić tego, że jest gejem, albo bi, no ale mógł chociaż nie wyzywać Nialla.
    Wracając do tego rozdziału. To kurde jestem trochę zła na Niall, że tak szybko wybaczył Zaynowi i pozwalał się przytulać, miziać i w ogóle. No, ale sama nie wiem czy gdyby byłby zakochana potrafiłabym się tak zachować.
    Nie mniej jednak, mam nadzieję, że teraz Zayn nie odwali już nic głupiego!

    OdpowiedzUsuń
  2. jejciu, naprawdę nie mogłam się doczekać na ten rozdział no i się nie zawiodłam :)jest boski :)
    zgadzam się z powyższym komentarzem co do rozdziału, a przepisywać nie będę, bo to bez sensu ;) xx

    OdpowiedzUsuń
  3. dziwnie , że ni już mu wybaczył. uważam, że zayn powinien się bardziej starać. no bo jak on sobie wyobraża, ze w domu będzie spoko, a w sql bd wyzywał go od pedałów
    ?

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny, boski, idealny!! w jakich godzinach dodasz kolejny? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Swietny blog!
    Tylko ja chce juz nastepny xd

    OdpowiedzUsuń
  6. ejj kiedy pojawi się kolejny rozdział? :((

    OdpowiedzUsuń
  7. No matko boska! Kiedy następny, bo nie wytrzymuję!!!!!! :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Plis, pisz dalej! Ja się duszę, do cholery!

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej :D wybacz,że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale dopiero wczoraj zobaczyła, że ominęłam 2 rozdziały i stwierdziłam, że skomentuje pod tym ;)
    A więc, opowiadanie jest boskie, ale to już chyba mówiłam xD Zayn potrafi być takim meeeega dupkiem- ta akcja w szkole, co on sobie myślał? Żeby tak postąpić z biednym Niallem, a później się dziwi, że Nialler jest na niego zły... Ale co jak co Horan też potrafi zaskakiwać xD Chodzi mi o pocałunek z Liamem :) Dobrze, że jednak rozum mu wrócił xD
    Ogólnie jestem ciekawa jak to się dalej potoczy ;)
    Żeby znów nie zaszła taka sytuacja, że będę do tyłu z rozdziałami, mogłabyś informować mnie na naszym blogu?
    stylinsoncamp.blogspot.com
    Pozdrawiamy
    ~Salomea i MGreyback

    OdpowiedzUsuń