niedziela, 31 marca 2013

Rozdział VIII






R o z d z i a ł VIII




Niedziela, 30 września 2012r.

 Ostatni dzień września. Miesiąc upłynął niepostrzeżenie szybko. Nie spodziewałem się, że tyle może się stać w ciągu zaledwie 30 dni. Dziwne prawda?  Dziesiątki zgrzytów z Malikiem, wypadów z Liamem, który tak szybko awansował na stanowisko mojego przyjaciela. Po prostu setki wspomnień. Może nie wszystkie należały do najprzyjemniejszych, ale to jednak wspomnienia, a te można zastąpić przyjemniejszymi, takimi jak intymne chwile z Mulatem czy spędzanie czasu z Li. Zdecydowanie uwielbiałem tego wariata i nawet jeżeli znów miałbym pokłócić się z Zayn’em to nie miało znaczenia, bo Liam zawsze był obecny kiedy go potrzebowałem. Na tą chwilę nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że za niecałe trzy miesiące mnie tu nie będzie. Zniknę tak nagle jak dopiero co wytworzona bańka mydlana. Ale skoro planowałem to od tylu tygodni to tak powinno być, prawda? Nie mogłem ot tak odejść od tego planu, bo prócz Payne’a tak naprawdę nic mnie tu nie trzymało. Może zabiorę go ze sobą?

Prychnąłem cicho pod nosem. Niby czemu miałbym oddzielać go od rodziny, przyjaciół? On nie chciał uciekać, to ja byłem tchórzem.

Otrząsnąłem się z ponurych myśli przypominając sobie, że dziś niedziela, ten dzień, w którym po raz pierwszy wychodzę gdzieś z Malikiem. Zaproszony przez Niego. Jedyne o czym na tą chwilę marzyłem to, to aby ta cała sytuacja nie okazała się kolejnym kłamstwem, prowokacją, bo naprawdę mi na Nim zależało. A nie powinno.



*~~*~*~~*



13.00


W ogóle się nie denerwowałem. Czułem się naprawdę zrelaksowany i wypoczęty. Wcale, ale to wcale nie latałem po całym domu w poszukiwaniu mojej ulubionej błękitnej koszulki, która podkreślała kolor moich oczu, tylko po to żeby spodobać się Malikowi. Bo to by było głupie prawda? Westchnąłem cicho siadając na łóżku wyczerpany szperaniem. Przegrzebałem szafę, półki, rzeczy w koszu na pranie i wszystkie inne miejsca w jakich mogłaby się znajdować. Trudno, nie będzie tak idealnie jak myślałem. Odchyliłem się lekko, teoretycznie lądując na miękkiej poduszce. W praktyce jednak znalazłem się na kupce świeżo upranych ubrań. Zdezorientowany szybko przeczesałem wszelkie koszulki, bluzy i inne tego typu rzeczy. Ze zwycięską miną i ulga wypisaną na twarzy „wyłowiłem” niebieski t-shirt, którego tak długo szukałem. Idealnie.

14.00


Już kolejna minutę leżąc na łóżku wyobrażałem sobie wspaniały przebieg naszej pierwszej randki. Bo to randka, prawda?  Na pewno będzie perfekcyjna.

15.00


Leniwie wstałem z łóżka i ruszyłem pod prysznic. Od rana nie jadłem ze zdenerwowania. Zgarnąłem potrzebne mi rzeczy i szybko pomaszerowałem w stronę łazienki.
  
Delikatnie szorowałem całe moje ciało. Nałożyłem na włosy ulubiony miętowy szampon i mocno wtarłem w głowę. Z każdą nadchodzącą godziną czułem coraz większe podenerwowanie. A jeżeli nie będzie tak jak sobie wymarzyłem? Może jak dojdziemy do miejsca docelowego będą na nas czekać tłumy nastolatków z naszej szkoły z wielkimi transparentami typu „HORAN TO GEJ I IDIOTA” Wtedy ja dzięki mojej wrażliwej naturze ucieknę z płaczem co jedynie doda zabawy obecnym uczniom i znajomym. 

Masakra.

Jestem idiotą. Na pewno nie zdarzy się taka sytuacja. Nie mam podstaw żeby to robić, ale Mu ufam.

16.00


Kląłem ze zdenerwowania nie mogąc ogarnąć swoich blond włosów. Wkurzony błyskawicznie nałożyłem niedużą ilość żelu na rękę po czym niestarannie przejechałem nią po przyklapniętej fryzurze lekko stawiając grzywkę do góry. Spojrzałem z uznaniem na harmider znajdujący się na mojej głowie. Wyszło całkiem nieźle – pomyślałem rozbawiony. No tak, widać nie wszystko musi być robione z dokładnością do chociażby jednego milimetra.

17.00


Ubrany z ułożonymi włosami i spryskany najlepszymi perfumami podszedłem do lustra szybko ogarniając wzrokiem cała odbijającą się sylwetkę. Było naprawdę nieźle co nieco poprawiło mi humor. Dobrze, ale niekoniecznie szykownie. Starając się zachować powagę teatralnie machnąłem dłonią mówiąc ciche „ Oh nie Zayn, myślę, że nie powinniśmy całować się na pierwszej randce”

Parsknąłem cicho wiedząc, że TE słowa nigdy nie wypłynęłyby z moich ust na tym spotkaniu. Niemożliwe. Nie przepuściłbym żadnej okazji na to aby poczuć smak jego miękkich ust tuż na moich wargach. NIGDY.

17.30


Wcale się nie denerwuję. W ogóle.

17.55


Okej, Niall, nie bądź żałosny. To tylko zwykłe koleżeńskie spotkanie. Zero całowania. Zero trzymania za rękę. Zero obejmowania. Bez robienia sobie niepotrzebnych nadziei wyszedłem na korytarz czekając na mój osobisty ideał chłopaka. Czas mijał dosyć leniwie. Wskazówki zegara wolno przesuwały się zdecydowanie dostarczając mi kolejnych dreszczów zdenerwowania. Lekko oparłem się o ścianę spuszczając głowę w dół. Ciekawe w jakie miejsce Malik zabierze mnie o takowej wieczornej porze.  Spacer, park, kolacja? Nie, to do Niego nie pasuje, Zayn zdecydowanie nie jest typem romantyka. Już prędzej stawiałbym na wspólne naprawianie samochodu w pobliskim komisie, niż romantyczny spacer przy świetle księżyca. Z za myślenia wyrwał mnie głos głośnego tupania. Podniosłem głowę zauważając lekko zdyszanego Mulata. Spojrzał przerażonym wzorkiem najpierw na mnie a następnie na zegarek, szybko wbiegł do pokoju krzycząc:

 - Daj mi 10 minut!
Zdezorientowany wlepiłem wzrok w dopiero co zatrzaśnięte drzwi, zastanawiając się gdzie był  i co robił. Zapomniał? Bardzo prawdopodobne. Przecież nie byłem dla Niego kimś szczególnym. Z drugiej strony umawialiśmy się wczoraj wieczorem. Z westchnieniem osunąłem się po ścianie lekko przymykając oczy.  Nie byłem zły, każdy miał prawo się spóźnić. Słysząc ciche przekleństwo „wychodzące” tuż za drzwi pokoju umieszczonego naprzeciwko uśmiechnąłem się lekko. Kilka minut później stał przede mną ubrany, pachnący, ogólnie idealny z wyciągniętą ręką i szelmowskim uśmiechem. Delikatnie ująłem Jego dłoń i podciągnąłem ciało do góry. Myślałem, że puści mnie od razu po tym jak wstanę, ale on na przekór moim myślom, złapał mnie mocniej za rękę i pociągnął w stronę samochodu zaparkowanego na zewnątrz. Zszokowany patrzyłem jak otwiera mi drzwi i lekko zamyka zaraz po tym jak usiadłem. Nie sądziłem, że Zayn potrafi być takim gentelmanem. Chyba zauważył moje zaskoczone spojrzenie, bo zaśmiał się cicho pod nosem, a następnie odpalił samochód znów łapiąc mnie za jedną z rąk. Koniuszkiem palca pieścił moją delikatną skórę. Krępującą ciszę przerwał Jego cichy głos.

 - No tak jak minął Ci dzień? – zapytał, lekko zezując w moja stronę.
Oh, na lataniu po całym domu w poszukiwaniu ubrań i ogólnym przygotowaniu,  paradoksalnie, Ty ogarnąłeś się w niecałe 10 minut i wyglądasz świetnie. Mi zajęło to JEDYNIE parę godzin. Zabawne. Jednak zamiast tego odpowiedziałem:

 - Całkiem ciekawie, a Tobie?

  - W sumie okej, przepraszam za to całe spóźnienie, ale przygotowywałem umm, małą niespodziankę i trochę straciłem rachubę czasu – uśmiechnął się. Mała niespodzianka? Dla mnie? Uradowany i podekscytowany ścisnąłem lekko jego dłoń. Jak mogłem w ogóle mogłem pomyśleć, że zapomniał? Miał świetną pamięć. No cóż, ludzi desperatów nachodzą różne nieciekawe myśli. Skręcając w kolejną uliczkę, zadałem pytanie, które korciło mnie od samego wejścia do samochodu.
  
- Gdzie jedziemy?

 - Tajemnica – zaśmiał się cicho – jakbym Ci powiedział, to na co byłyby te wszystkie godziny przygotowań? – zapytał retorycznie. Westchnąłem ciężko co zostało odebrane głośnym chichotem z mojej prawej strony. Pacnąłem go lekko w ramię i wbiłem wzrok w szybę znajdującą się tuż przede mną. Do końca podróży rozmawialiśmy na luźne tematy śmiejąc się i przekrzykując, na przykład wtedy kiedy nawinęliśmy temat o ulubionej drużynie sportowej. Nie sądziłem, że po tym wszystkim będziemy potrafili tak swobodnie rozmawiać. Zatrzymując się, szybko wyszedł, obchodząc samochód i otworzył drzwi pasażera podając mi dłoń. Pociągnął mnie kierunku wysokiego budynku, który teraz z powodu zerowego oświetlenia wydawał się być ogromnym opuszczonym gmachem. Lekko przerażony kroczyłem za ciemną sylwetką Malika kierującego się w stronę drzwi wejściowych. Popchnął drzwi, które wbrew pozorom ustąpiły natychmiast. Po omacku skierowaliśmy się do ogromnej, oświetlonej, pełnej luster windy. Lekko zmrużyłem oczy wlepiając wyczekujące spojrzenie w Mulata. Ten jedynie zagryzł wargę przenosząc wzrok z moich niebieskich oczu na usta. Zrezygnowany pokręcił głową czekając aż widna stanie na docelowym piętrze. Kilka minut później „ruchome pomieszczenie” zatrzymało się wypuszczając nas na dachu ogromnego wieżowca. Otworzyłem szeroko usta dostrzegając setki maleńkich jak i większych świec okalających nieduży czerwony kocyk, zasłany poduszkami i różnorakimi potrawami.
  
- Wow – tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. Mimochodem spojrzałem na zarumienionego i zdenerwowanego Zayn’a. Przyciągnąłem go lekko do siebie i delikatnie musnąłem Jego wargi. Odwzajemnił pocałunek niezdarnie popychając nas w stronę koca. Usiedliśmy, stykając się udami i ramionami. Do końca wieczoru karmiliśmy się wzajemnie owocami, piliśmy wino i śmialiśmy opowiadając sobie głupie sytuacje z dzieciństwa. Raz po raz skradałem mu niewinny pocałunek, który On sam pogłębiał. I naprawdę uważałem się za kompletnego idiotę, skoro byłem w stanie uważać, że będziemy razem reperować samochody. Wbrew pozorom Malik był stu procentowym romantykiem. Bynajmniej dziś, dla mnie. Zachowywał się inaczej. Jasne dalej sarkastyczny, niekiedy chamski, ale i słodki, niewinny, odchylający głowę śmiejąc się jak małe dziecko. Perfekcyjny.



*~~*~*~~*



Zjeżdżając windą na sam parter wieżowca rozbawieni komentowaliśmy zachowanie jednej ze szkolnych div. Lekki wstrząs spowodował upadek na dosyć twarde podłoże co zostało przez nas odebrane głośnym wybuchem śmiechu. Procenty robiły swoje. Przysunęliśmy się do siebie nie pozostawiając zbyt dużej ilości wolnej przestrzeni między nami. Mulat złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Zatopiłem palce w jego włosach, które o dziwo dziś nie były jakoś szczególnie wyżelowane. Zjechałem pocałunkami na jego szyję lekko przygryzając i zasysając delikatną skórę Malika. Zadowolony z osiągniętego efektu znów kontynuowałem pieszczotę naszych warg. Niestety nasza „zabawa” została przerwana przez nagłe piknięcie i zatrzymanie się windy. Wyszliśmy trzymając się za rękę i podśpiewując ulubione piosenki. Szybko znaleźliśmy się w samochodzie i ruszyliśmy w stronę domu, który znajdował się jakieś 40 minut stąd. Oparłem głowę o ramię Zayn’a przymykając oczy i mrucząc pod nosem wyrazy uznania dla kierowcy. Nawet nie zauważyłem kiedy odpłynąłem.




*~~*~*~~*



Jęknąłem czując delikatny ból w okolicach prawego nadgarstka.

 - Cholera, przepraszam – usłyszałem szept tuż w zagłębieniu mojej szyi. Zdezorientowany otworzyłem oczy nie czując nic poza oplatającymi mnie rękoma. Słodki Jezu, niósł mnie po schodach kierując się zapewne w stronę mojego pokoju. Wbrew moim myślom znaleźliśmy się w czerwono-czarnej Jego sypialni. Delikatnie położył mnie na łóżku, a następnie sam padł obok mnie, mocno przyciągając do swojego ciała.
  
- Wiesz Nialler, możesz myśleć co chcesz, ale to była moja pierwsza prawdziwa randka. Taka, na której starałem się żeby wszystko wypadło idealnie – szepnął, bicie mojego serca przyspieszyło nieznacznie. Musnąłem Jego lekko napuchnięte wargi. Uśmiechnąłem się szczęśliwy i mocno wtuliłem w jego klatkę piersiową szepcąc ciche „Dobranoc” .






*~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~*





Tak, tak! Romantyczny Malik we własnej osobie nadchodzi!

Przepraszam za długość, naprawdę nie wiem co mogłabym jeszcze dodać do tego rozdziału dlatego zostawiam go takim jaki jest. Z góry dziękuję za wszelkie wyświetlenia i komentarze, są dla mnie bardzo ważne ♥

Jak zwykle proszę o wyrażanie swoich opinii !

No i oczywiście z powodu świąt Wielkanocnych, które wyglądają zdecydowanie jak Boże Narodzenie.. Życzę wam:
Zdrowia, pomyślności, miłości, szczęścia w życiu. Aby całe to jedzenie poszło (lub jeżeli nie chcecie nie poszło) w jakiekolwiek partie ciała! <nie chciałam pisać cycki…>  Ogólnie radosnych Świąt spędzonych w gronie najbliższych.

Kocham was moje Robaczki! <zastanawiam się czy nie czujecie się jak insekty jak tak do was piszę :o >

Pozdrawiam,



Arbbuz.

czwartek, 28 marca 2013

Rozdział VII




R o z d z i a ł VII




Środa, 26 września 2012r.


Minęło parę dni. Wyzdrowiałem. Czułem się całkiem dobrze. Brak zawrotów głowy i uciążliwego bólu w każdym zakamarku mojego ciała był zdecydowanie pozytywny. Nie lubiłem cierpienia. Nie rozumiałem po co istniało. Przytłaczało. Atakowało jak wygłodniałe zwierzę obdzierając Cię ze wszystkiego dobrego co miałeś. Co pozwalało myśleć pozytywnie. Jak czułem się ja? Z jednej strony byłem naprawdę szczęśliwy. Zdrowy, pełen sił powracałem do szkoły. A z drugiej? Znów powtarzała się ta sama sytuacja. Czasem myślę sobie, że wcale nie leżeliśmy na jednym łóżku, że Zayn wcale nie przeprosił i nie powiedział mi tego wszystkiego. Że potem wcale nie było tak, że nie odzywał się do mnie jak poprzednio. Nie patrzył. Jak zwykle. Zabijało mnie to od środka. Ale to nic. Nie mogłem wymagać czegoś od Niego. Bo niby z jakiej racji? Nie miałem do tego żadnego prawa. Nie byłem chociażby cząstką Jego życia, jedynie jedną z wielu obojętnych mu osób.

 Smutne.

*~~*~*~~*



 - Naprawdę chcesz to dla mnie zrobić? – byłem zdezorientowany. Okej, przyjaźniliśmy się, ale to był zdecydowanie wyższy poziom takowej relacji – Wiesz.. Nie chcę żebyś się do tego zmuszał, poza tym wątpię żeby to coś dało – stwierdziłem przygaszony.

 - Daj spokój Nialler! Oczywiście, że będzie zazdrosny! – wykrzyknął entuzjastycznie Liam – To najgenialniejszy z najgenialniejszych planów! – stwierdził dumnie. Wątpiłem. No, bo czy udawanie zakochanej pary będzie dobrym wyjściem z owej sytuacji? A jeżeli w ogóle nie zwróci uwagi na mnie i Li flirtujących ze sobą non stop? Myślę, że taka wersja zdarzeń jest jak najbardziej prawdopodobna. Ja i blondyn wkraczający do szkoły trzymając się za rękę przechadzamy się korytarzami jak zakochane gołąbeczki. Zayn rzuca w naszą stronę pogardliwe spojrzenia i prycha po czym obojętny na wszystko odchodzi nawet nie patrząc na nasze splecione dłonie. Tak, to zdecydowanie prawdziwe. Powinienem być realistą a nie dawać się wkręcać w kolejne nieudane plany Liama. Jedyne co wywołam w szatynie to uczucie odrazy albo rozbawienia. Poza tym pozostaje też kwestia blondyna. Nie chciałbym żeby za przymuszeniem trzymał mnie za rękę, obejmował i skradał niewinne buziaki. Jasne, Danielle była wtajemniczona, ale mimo wszystko na pewno nie jest jakoś wielce zadowolona. Przecież praktycznie będę się obściskiwać z jej chłopakiem. Rzecz jasna na pokaz, ale jednak coś. Westchnąłem ciężko krocząc ociężale w stronę Sali informatycznej, w której to miała się odbyć nasza ostatnia lekcja. Nie starałem się nawet zachowywać pozorów, że słucham blondyna. Wiedział doskonale, ale kompletnie nie przeszkadzało mu to w nawijaniu o czymkolwiek byleby nie zapanowała cisza. Przygnębiony usiadłem w ostatniej ławce. Tuż koło mnie usadził się Li, który czekając na przyjście nauczyciela niespodziewanie nachylił się nade mną i musnął mój Polik swoimi pełnymi wargami. Spojrzałem na Niego zdezorientowany. Nachylił się nade mną szpecąc mi do ucha. Dla widza mogłoby się to wydawać czymś zdecydowanie zakazanym. Jakoby ze mną flirtował. Dla mnie miało to jednak kompletnie inne znaczenie.

 - Mówiłem – stwierdził cicho. Zrozumiałem. Zerknąłem dyskretnie na Zayn’a, który spoglądał na nas morderczym wzrokiem. Był zazdrosny? Czy to w ogóle możliwe? Może po prostu go to obrzydzało? Na pewno. Nie chciałem robić sobie złudnych nadziei. Zdecydowanie nie wyszłoby mi to na dobre. Mimo wszystko wiedziałem, że wpadłem. Że będę to kontynuował żeby zobaczyć czy Li ma racje, czy Malik naprawdę żywi do mnie jakieś głębsze uczucia. Byłem zdeterminowany by to odkryć. Zdecydowanie.

 Delikatnie nachyliłem się do Liama z e szczerym uśmiechem szepcząc mu do ucha słowa, które na pozór miały być czymś co mówią do siebie osoby bardzo bliskie sobie. Nie przyjaciele. Kochankowie.  

 - Wchodzę w to – stwierdziłem cicho. Blondyn jedynie zachichotał w odpowiedzi co zostało odebrane przez parę osób znajdujących się w tym samym pomieszczeniu wybałuszeniem oczu i ogólnie zdziwionymi spojrzeniami. No tak, nie to żeby uczniowie byli nietolerancyjni, ale wcześniej się tego wypieraliśmy. No cóż, mały rozgłos zdecydowanie nam nie zaszkodzi – stwierdziłem w duchu.
  
Nasze „zaloty” przerwał dzwonek i głośne ciśnięcie krzesłem o ławkę zaraz przed nami z prawej strony. Mulat wyleciał z klasy jak torpeda. Li skinął na mnie znacząco po czym zabawnie poruszył brwiami i ciągnąc mnie za rękę ruszył w stronę wyjścia ze szkoły. Zapowiadał się ciekawy tydzień. A bynajmniej jego druga połowa.



*~~*~*~~*




Czwartek. Kto nie lubi czwartków? Ja osobiście od dziś kocham czwartki. Wspaniały dzień. Zayn chodził nabuzowany. Raz po raz lekko popychał kogoś z powodu skumulowanej frustracji. Nie to żebym był z siebie dumny, ale byłem i to tak cholernie mocno. No, bo nie codziennie doprowadza się Mulata do białej gorączki z powodu zwykłego złapania w pasie czy za rękę. Nie sądziłem, że mogę bardziej uwielbiać Li, ale tak, to zdecydowanie możliwe. Dzięki jego przebiegłości miałem Zayn’a w garści. Jakkolwiek głupio to brzmi, byłem zadowolony.

Piątek przebiegł tak samo znakomicie jak dzień poprzedni. Malik przestał się kryć i rzucać nam ukradkowe spojrzenia. Obrał inną taktykę i natarczywie patrzył na nasze splecione dłonie co trochę peszyło, ale i zachęcało do kontynuacji. Tryskałem energią i szczęściem.

Nie sądziłem jednak, że nasz widok może być dla Niego takim utrapieniem. Pod koniec dnia chodził przygaszony i pałętał się po korytarzach niezdecydowany. Kiedy nadeszło pożegnanie między mną a Li byłem totalnie zdezorientowany. Kątem oka zauważyłem szatyna patrzącego na nas spod niesfornej grzywki. Widząc jego puste spojrzenie, szybko odwróciłem głowę tak aby blondyn trafił w mój policzek a nie usta. Payne chyba zauważył mój wzrok skierowany w stronę Mulata, który patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Liam skinął na mnie porozumiewawczo głową życząc miłego weekendu, po czym odszedł machając mi na pożegnanie. Osobiście powolnie ruszyłem w stronę swojego tymczasowego miejsca zamieszkania. Idąc słyszałem głośne szuranie tenisówek Malika. Nie odwróciłem się.




*~~*~*~~*


Sobota.

Dzień, który zdecydowanie zmienił moje zdanie o Mulacie.

Ranek i popołudnie minęły bezproblemowo. Nigdzie nie wychodziłem. Sam Zayn również zamknął się w pokoju i nie ruszał się z Niego aż do kolacji. Siedząc przy stole raz na jakiś czas rzucał w moją stronę ukradkowe spojrzenia, których rzekomo miałem nie zauważyć. Zdziwiony obserwowałem Jego roztrzęsione dłonie. Coś było nie na rzeczy. Błyskawicznie dokończyłem i podziękowałem za posiłek, poczym wręcz biegiem udałem się na górę. Szybko zgarnąłem bieliznę i granatową koszulkę i udałem się w stronę łazienki. Wchodząc usłyszałem kroki tuż za sobą. Zanim zdążyłem się odwrócić stałem przygwoździony do  ściany zaraz naprzeciwko prysznica i zdumiony patrzyłem na Malika, który umiejętnie przekręcił zamek i począł zbliżać się w stronę mojej osoby.

 - O co Ci chodzi? – zapytał wypranym z emocji głosem. O co mi chodzi? Cholera. O co mu chodziło?! – Nie wiem co starasz się mi udowodnić, ale wcale mnie to nie bawi, wiesz? Wręcz przeciwnie – westchnął zmęczony. Oparł się delikatnie o moje ciało i wtulił w zagłębienie mojej szyi co doprowadziło do wszechogarniających dreszczów.

 - Wiem, że zachowuję się jak kutas – kontynuował – ale nie musisz się od razu odgrywać. Wbrew pozorom trochę mi zależy Niall – szeptał cicho. Moje imię wymawiane przez jego usta było chyba najpiękniejszym słowem jakie w życiu słyszałem. Delikatnie zassał moją skórę co zostało odebrane przeze mnie cichym westchnięciem.

 - Wiesz, tak sobie myślę – słyszałem nutkę zdenerwowania w Jego głosie – może wyszlibyśmy jutro gdzieś razem?
 Nie odpowiedziałem. Przyssałem się do jego zmysłowych warg całując je zachłannie. Uczucie radości wręcz rozsadzało mój brzuch. Kolejne dreszcze przechodziły moje ciało. Kiedy delikatnie zahaczyłem o guzik Jego spodni odskoczył jak oparzony przepraszając mnie cicho. O co chodziło? – myślałem zdziwiony

 - Jutro o 18 przed drzwiami – szepnął na odchodne. Musnął moje wargi po raz ostatni i szybkim krokiem wyszedł z łazienki pozostawiając po sobie rozchodzący się wokół zapach mięty i wymalowaną błogość na mojej twarzy.




*~~*~*~~*




 Szybko wskoczyłem pod kołdrę łapiąc w dłonie telefon. Błyskawicznie odblokowałem klawiaturę i wszedłem w tryb pisania nowej wiadomości.



Li, jesteś genialny! Kurwa udało się, zaprosił mnie jutro na spotkanie, stary... Kocham Cię.



Ostatnio używane i jest. Chwilę potem przyszło powiadomienie oznajmiające otrzymanie wiadomości przez blondyna znajdującego się parę ulic dalej. Byłem tak cholernie szczęśliwy. Wcale nie było tak, że ociągałem się paręnaście minut przed wejściem pod prysznic. Nie chciałem zmywać Jego zapachu z mojego ciała. Niestety było to konieczne. Moje rozmyślania przerwał dźwięk nadchodzącego SMSa.



Boski Ja. Nie dziękuj. Tylko grzecznie tam, bez niezaplanowanych szybkich numerków. Znam Cię… Pewnie właśnie teraz robisz sobie dobrze jednocześnie gwałcąc go w myślach… Straszna wizja. Ale to nic! Nadal Cię uwielbiam, Twój najlepszy, najprzystojniejszy i ogólnie NAJ przyjaciel Liam. xoxo.



Idiota – pomyślałem lekko zarumieniony wizją naszych splecionych ciał. Moja blada skóra idealnie kontrastowałaby z Jego ciemna karnacją. BAJKA. Zbeształem się w myślach za owe fantazje i szybko wtuliłem twarz w poduszkę starając się wyrzucić fantastyczny obraz z mojej głowy. Jeszcze paręnaście minut męczyłem się aż w końcu zwątpiłem i po prostu dałem się ponieść wyobraźni zasypiając kilkadziesiąt minut później.



*~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~*



Nie sprawdzałam go więc naprawdę przepraszam za błędy nie tylko interpunkcyjne tym razem. Ogólnie wybaczcie za opóźnienie! Postaram się wam to wynagrodzić kolejnym rozdziałem. Przyrzekam. Słowo harcerza ♥

No i wielkie dzięki za wyświetlenia i komentarze!

Jak zwykle proszę o wyrażanie swoich opinii !




POZDRAWIAM ROBACZKI !

Arbbuz.

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział VI






R o z d z i a ł  VII


Sobota, 22 września 2012r.

 Coś mnie obudziło. Promienie słoneczne przedzierające się przez granatową zasłonkę delikatnie raziły moje oczy. Rozejrzałem się zdezorientowany po pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywałem. Pokój, który zajmowałem od paru tygodni wydawał się zdecydowanie mroczniejszy przez zasłonięte okna. Sterylna wręcz czystość, której wcześniej tu nie było lekko denerwowała moją osobę. Nie lubiłem porządku. Na dźwięk otwieranych drzwi odwróciłem wzrok od posprzątanego mahoniowego biurka i przeniosłem spojrzenie na Mulata, który patrzył na mnie nie mniej zdziwiony niż ja na Niego. Co się tutaj do cholery działo? Lekko podparłem się na łokciach starając się chociaż trochę podciągnąć w górę aby lepiej widzieć szatyna. Podniosłem się chwilę potem wyczerpany opadając z powrotem na miękkie poduszki.

 - Ciągle jesteś osłabiony – powiedział cicho Malik, przypatrując się moim żałosnym próbą powstania. Osłabiony? Po czym? Zdziwiony spojrzałem na chłopaka, starając się sobie przypomnieć co mogło być powodem mojej choroby. Coś zaświtało mi w głowie. Spacer z Li, jezioro, szlaban. Zemdlałem? Chciałem dowiedzieć się wszystkiego, ale zamiast zwykłego pytania, z moich ust wydobyło się jedynie coś na kształt suchego kaszlu i totalnej chrypy.

 - Wody? – zapytał Mulat, który błyskawicznie znalazł się obok mnie delikatnie dotykając mojego czoła swoją zimną dłonią. Zmarszczył brwi, po czym wyszedł z pokoju szybko zbiegając po schodach. No świetnie, zostawił mnie? Umrę, leżąc bezsilnie na łóżku? Wspaniale. Moje makabryczne rozmyślania przerwało ciche przekleństwo wydobywające się z ust Malika, który idąc w stronę mojego posłania, wylał niedużą ilość przezroczystego płynu na swoje czyste ubranie. No cóż, wyschnie.  Delikatnie złapał mnie za ramiona podnosząc lekko do góry. Podłożył mi szklankę pod same usta, przechylając ją lekko w moją stronę.  Kilka łyków później dostałem do ręki parę proszków, które natychmiast popiłem. Odchrząknąłem zwracając tym na siebie uwagę Zayn’a, który wcześniej zaciekle wpatrywał się w nieodsłonięte okno.

 - Długo spałem? – zapytałem chrapliwym głosem.

 - 2 dni. Mamy sobotę, popołudnie. Mama pojechała na zakupy z dziewczynkami. Wróci za parę godzin. Do tego czasu mam się Toba zajmować – odpowiedział obojętnie – więc… jak się czujesz?

 - Dziwnie – odpowiedziałem wolno analizując jego wcześniejsze słowa. Mulat jedynie zaśmiał się pod nosem pytając czy jestem głodny. Kiwnąłem potwierdzająco głową, co i tak kosztowało mnie sporo roboty. Czułem się cholernie bezsilny. Spuściłem wzrok czekając na Zayn’a. Przestraszony spojrzałem na swoje ręce, które zwykle zabandażowane i zakryte, teraz były całkowicie widoczne. Kurwa. Musieli zauważyć. Wsadzą mnie do jakiegoś pieprzonego psychiatryka?  - myślałem gorączkowo.

Delikatnie przejechałem dłonią po niekoniecznie nowych aczkolwiek widocznych ranach. Równe zaczerwienione cięcia pokrywały dużą część mojego nadgarstka. Cholera. To nie tak, że robiłem to regularnie i było tego nie wiadomo jak wiele. Czasem jednak miałem gorsze dni i wtedy idealnym wyjściem z sytuacji a raczej jej załagodzeniem wydawała mi się żyletka. Drgnąłem czując dotyk zimnej dłoni na moim ramieniu. Spojrzałem wprost na ciemne oczy Mulata, który patrzył na mnie wyczekująco jakoby oczekując odpowiedzi? Tak, chyba tak.

 - Czemu to robisz? – zapytał cicho. Poważnie? Prychnąłem pod nosem zwracając tym samym całą uwagę Malika na moją skromną osobę.

 - Widocznie mam powody – odpowiedziałem obojętnie. Chyba nie myślał, że od tak powiem mu wszystko? Wszystkie swoje zmartwienia, słabości? No chyba zwariował. Usiadł na krańcu łóżka co zostało odebrane głośnym skrzypnięciem materaca. Był za blisko, zdecydowanie. Dekoncentrował mnie.  To nie było dobre. Położył dłoń na moim nadgarstku delikatnie przejeżdżając koniuszkiem palca po całej długości cięcia. Dreszcze owładnęły całe moje ciało. Chyba zauważył gęsią skórkę wytworzoną pod jego dotykiem, bo uśmiechnął się lekko wprowadzając mnie tym w stan osłupienia.

Zayn Malik nie bywa miły. Nie dla mnie.

Czułem się dziwnie. Dotykany ot tak przez Malika, który nagle nie płonął do mnie nienawiścią. Podobało mi się, nie powiem, ale jednocześnie stresowało. Skąd miałem wiedzieć co nim kierowało? Może po prostu chciał zmanipulować mną i moimi uczuciami. Przekonać do siebie, a potem wyśmiać i dręczyć do końca mojego pobytu tutaj. Niczego nie mogłem być pewny, a zwłaszcza Jego.

 - Niall.. – zaczął niepewnie. Kurde, co się dzisiaj dzieje z tymi ludźmi? Nie dość, że wypowiedział moje imię. MOJE, to jeszcze jest tak cholernie zawstydzony? Nie rozumiem. Zachęciłem go machnięciem ręki do dokończenia zaczętej wcześniej wypowiedzi. Wziął głęboki oddech a następnie szybko wypalił:

 - Robisz to przeze mnie? – Patrzyłem na Niego z niedowierzeniem wymalowanym na twarzy. On się tym przejął? Nie powinien się raczej cieszyć, że robię sobie krzywdę, tylko dlatego, że znęca się nade mną? Jeżeli wydawało mi się, że to było dziwne i stresujące to myliłem się. Następne słowa wprowadziły mnie w totalne osłupienie.

 - Ja przepraszam. To nie tak, że Cię nienawidzę. Nienawidziłem Cię zanim tutaj przyjechałeś. Nienawidziłem tego, że byłeś takim pieprzonym ideałem. To zabawne prawda? – zapytał ironicznie – Czułem się gorszy. Rodzice opowiadali o Tobie od lat, jak dobrze się uczysz, jaki jesteś lubiany, grzeczny, wspaniały. Nie wiem czemu Ci to mówię. Może chcę się usprawiedliwić? To, że byłem dla Ciebie takim kutasem – skrzywił się nieznacznie – Po prostu, przez lata mówiono mi, że powinien być taki jak Ty. Za każdym razem kiedy mama wracała nie mogła się Ciebie nachwalić, wiesz? Nienawidziłem tego, że byłeś dla niej lepszy.
Speszył się, spuszczając głowę i wzrok na swoje kolana. Leżałem z szeroko otwartymi oczami myśląc jak to w ogóle możliwe? Tłumaczył mi się? Nie nienawidził mnie? Poczułem cholerną ulgę opanowującą całe moje ciało. Z zamyślenia wyrwał mnie skrzyp materaca. Podnosił się, chciał odejść? W ostatniej chwili złapałem go za dłoń, mocno przyciągając do siebie.

 - Nie idź, zostań ze mną – powiedziałem drżącym głosem. Byłem zdezorientowany, ale szczęśliwy. Współczułem mu. Nie wiedziałem jak to jest być w pewien sposób olewanym przez własnych rodziców. Dla moich byłem całym światem. Ich słoneczkiem jak to zawsze mawiali. Dopiero teraz uświadomiłem sobie czemu mnie nie cierpiał. Czuł się gorszy.

Niepotrzebnie.

Lekko zamroczony lekami pociągnąłem go w stronę łóżka nakazując mu w ten sposób usiąść. Niepewnie położyłem swoją dłoń na jego ramieniu dodając mu w ten sposób jako takiej otuchy. Spojrzał na mnie wdzięcznym wzrokiem a następnie z lekkim westchnieniem ułożył się tuż obok mnie, lekko obejmując moje zziębnięte i chore ciało.

 - Zmarzłeś – stwierdził cicho jakoby na usprawiedliwienie tego co właśnie robił. Wtulił twarz w moją szyję doprowadzając do kolejnej fali dreszczy ogarniających moje ciało tyle, że tym razem przyjemnych. Gorącym powietrzem wydobywającym się z jego ust dmuchnął w moje obojczyki muskając je delikatnie. Zarumieniłem się co niestety zostało zauważone przez Mulata. Zaśmiał się cicho następnie obejmując mnie ciaśniej i mocniej przyciskając do siebie.

 - Czemu to robisz? – zapytałem cicho. Nie rozumiałem go. Wyrzucając to z siebie nagle zaczął traktować mnie jak przyjaciela? Może to jeden z kolejnych podstępów? Nie wiem. Byłem zmęczony. Przymknąłem powieki czekając na odpowiedź, która ciągle nie nadchodziła. Byłem cierpliwy. Pytanie nie należało do najłatwiejszych, rozumiałem to. Mijały sekundy, minuty. Brak reakcji ze strony Mulata lekko mnie zaciekawił. Spojrzałem w dół dostrzegając zamknięte oczy i czując na szyi równomierny oddech Zayn’a. Zasnął. Mocniej wtuliłem się w jego klatkę piersiową również zamykając oczy. Odpłynąłem otulony delikatną wonią mięty.

*~~*~*~~*

Nie otwierając oczu przeciągnąłem się rozprostowując zdrętwiałe kości. Zdezorientowany otworzyłem ciągle zmęczone oczy nie dostrzegając obok mnie ciała Malika. Wydawało mi się? Sen? Tak cholernie realny? Niemożliwe, prawda? Chciałem, wręcz pragnąłem żeby to nie okazało się kolejnym pieprzonym kłamstwem. Pragnąłem Jego osoby. Cholernego cynicznego uśmiechu. Obojętnego spojrzenia.

Wstałem chwiejąc się lekko na boki. Podszedłem do okna odsłaniając granatowe zasłonki. Letnie słońce delikatnie raziło moje oczy. Przespałem kolejny dzień? Z westchnieniem opuściłem pokój kierując swe kroki w stronę kuchni, z której dochodziło wesołe przekrzykiwanie. Wszedłem zwracając na siebie uwagę 3 par oczu.

 - Niall? Dobrze się czujesz? Czemu wstałeś z łóżka? – usłyszałem nutkę nagany w głosie Ciotki Trish. Waliyaha jedynie zaśmiała się uroczo a sam Zayn spojrzał na mnie obojętnie choć lekko zmartwiony.

 - Jest lepiej – wychrypiałem. Spojrzała na mnie z powątpieniem po czym wskazała mi miejsce obok Mulata co ucieszyło moja skromną osobę. Usiadłem czekając na herbatę, którą przygotowywała mi ciocia. Raz na jakiś czas zerkałem na Malika, który wydawał się zatopiony w swoich własnych myślach. Grzebał widelcem w talerzu pełnym jajecznicy. Fuj – pomyślałem z obrzydzeniem. Nienawidziłem tego dania. Nie dziwię się, że było przez Niego kompletnie nietknięte. Pamiętam, że gdy byłem na jednym z obozów wakacyjnych aby zaimponować kolegą wchłonąłem 9 surowych jajek. Nie byłoby to takie złe gdyby nie to, że kolacja, którą zaplanowano 2 godziny później składała się głownie z kurzych jaj. Żółtawa potrawa królowała na tamtejszym stole. Niestety zmuszony przez jednego z opiekunów zmusiłem się do zjedzenia jednej porcji owego dania co zdecydowanie nie skończyło się dobrze dla mojego żołądka. Od tamtej pory nieszczególnie przepadam za jajecznicą. Westchnąłem cicho zatapiając usta w gorącej herbacie. Ciepła ciecz powoli przepływała przez mój organizm wywołując przyjemne uczucie wypełnienia. Nie byłem głodny. Choroba wykańczała całe moje ciało. Zmęczony podniosłem się życząc wszystkim dobrej nocy co zostało odebrane przez osobników znajdujących się w kuchni lekkim śmiechem. Zirytowany skierowałem się w stronę pokoju. Usiadłem na łóżku i jak urzeczony wpatrywałem się w gitarę stojącą w kącie. Szybko dopadłem instrumentu usadawiając się wygodnie na podłodze.  Wyjąłem kartkę z tekstem piosenki, którą wtedy nad jeziorem starałem się dokończyć. Przygrywałem cicho co rusz dopisując kolejne słowa i nuty. Kochałem to. Grać, pisać, śpiewać. Po prostu tworzyć. Uśmiechnąłem się widząc pognieciony kawałek papieru zapełniony dużą ilością słów i poskreślanych wyrazów. Nieporadnie położyłem ją przed sobą, wziąłem głęboki oddech i zaśpiewałem pierwszą zwrotkę*. Wdech i przyszła pora na refren, który tak trudno było mi napisać.


“I cleared my life
I changed my head
trying to catch my skin again
I'm finding out what makes me wanna live
by living it up again
it's my world
I paved my way
found my sensitivity
I stepped back from the edge
now I'm living it up again” **


Tego potrzebowałem. Niejakiego oczyszczenia w postaci piosenki. Dziwne. Od kiedy pamiętam nie potrafiłem pisać w domu. Jednym miejscem, w którym potrafiłem cokolwiek z siebie wycisnąć było jezioro, na które starałem się jak najczęściej przychodzić. Uwielbiałem tamtejszy klimat. Spokój, woda, ptaki. Najzwyklejsza sielanka. Odbiegłem myślami w stronę Zayn’a. Czy to możliwe, że to co rzekomo wydarzyło się w moim pokoju było jedynie wytworem mojej bujnej wyobraźni?

Ciągle osłabiony doczołgałem się do łóżka mocno okrywając kołdrą. Zamknąłem oczy wyobrażając sobie sceny, które odgrywały się na owym łóżku paręnaście godzin wcześniej. Miałem tą cholerną nadzieję, że nie wymyśliłem sobie tego. Że nie było to jedynie skutkiem choroby. Z westchnieniem wtuliłem się mocniej w poduszkę wyczuwając delikatny zapach mięty.


*~~*~*~~*

Parę godzin później schodziłem powolnie schodami na kolacje, do której zostałem wręcz zmuszony. Usiadłem tuż obok jeden z dziewczynek nakładając sobie jak najmniejszą ilość jedzenia na talerz. Z ociąganiem wkładałem do ust kolejne łyżki rosołu, który rzekomo miał mnie magicznie postawić na nogi. Nie zauważając Mulata przy stole podniosłem zdezorientowane spojrzenie na Ciocię. Ta jakby wiedząc co mam na myśli chwilę później odpowiedziała na moje pytanie.

 - Jest na treningu – uśmiechnęła się. Zażenowany tym, że w ogóle dałem się przyłapać na tym, że o nim myślałem szybko pochłonąłem kolację. Dziękując i wstając od stołu skierowałem się w stronę drzwi,  usłyszałem cichy chichot jednej z dziewczynek na co odwróciłem się zaciekawiony.

 - Wiesz Niall – odezwał się słodki głosik – bardzo uroczo wyglądaliście leżąc na jednym łóżku i przytulając mocno – stwierdziła dziewczynka. Zamurowało mnie. Więc nie wyśniłem sobie tego? Zayn naprawdę otworzył się przede mną. Zasnął tuląc mnie do siebie? Ciepło napłynęło mi do policzków. Szybko wszedłem po schodach rzucając się na miękki materac. Jedyne o czym potrafiłem myśleć, to to, że wszystko było prawdą. Uśmiechnąłem się lekko.

 Teraz może być już tylko lepiej, prawda?



*~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~*


* Pierwsza zwrotka była cytowana w rozdziale III, pomyślałam, że nie będę zapełniać sobie rozdziału powtarzając ją znów tutaj.

**  Fragment piosenki A.Goota – Sensitivity. W wolnym tłumaczeniu, oznacza mniej więcej:
„Rozjaśniłem swoje życie
Zmieniłem swój tok myślenia
próbując jeszcze raz uchwycić moją skórę
Dowiaduje się, co sprawia, że chce mi się żyć
przeżywając to jeszcze raz
To mój świat
I utwardzić moją drogę
Znaleźć swą wrażliwość
Cofnąłem się od krawędzi
Teraz przeżywam to jeszcze raz”


A więc tak, doszliśmy do wytłumaczenia głównego powodu nienawiści Malika do Horana.
Nie wiem czy właśnie tego się spodziewaliście, ale ogólnie dziękuję za tak wiele komentarzy < Bo jest ich cholernie dużo pod poprzednim rozdziałem !!!! > i za wszelkie wyświetlenia < Których też jest cholernie dużo, bo ponad 550!!! > Mam nadzieję, że nie zawiodłam was wytłumaczeniem owego wątku.

Za wszelkie błędy (zwłaszcza interpunkcyjne) przepraszam !

Jeżeli chcesz być informowany podaj w komentarzu swój numer gg/ maila/ bloga.

Oczywiście proszę o wyrażanie swoich opinii !

Pozdrawiam i do następnego robaczki ♥



Arbbuz